środa, 2 października 2013

Paznokciowy mur - beton. Czyli: na ratunek!


Nigdy nie byłam tygrysicą. O długich i twardych jak stal szponach mogłam jedynie marzyć. 
Zawsze nosiłam je krótko obcięte, gdyż każda próba ich zapuszczenia kończyła się depresją i frustracją. Słabe, rozdwajające się i nie dające się w żaden sposób kontrolować namiastki paznokci. 

Jako uczennica aktywnie uczestniczyłam we wszelkich zajęciach sportowych, poczynając od rzutu oszczepem, tańcu, kończąc na uwielbianej koszykówce i znienawidzonej siatkówce. Możecie sobie wyobrazić czym kończyło się spotkanie słabego, nieco odrośniętego paznokcia z piłką ... Trzymanie natomiast paznokci, z których każdy ma inną długość nie mieściło się w moim poczuciu estetyki. Także paznokcie nie były tym, czym mogłam się pochwalić. Do czasu ...



A wszystko dzięki mojej ukochanej Mum :) i cudnemu Nail Grow  z Lovely <3 (wierzę, że to ten, choć teraz opakowanie wygląda nieco inaczej). 
Dzięki temu zielonemu preparatowi moje paznokcie stały się szponami Wolwerine'a (jak mamę kocham ;) Miałam swoją małą, co tygodniową paznokciową rutynę, dzięki której moje paznokcie rosły i rosły, i rosły ... oczywiście do czasu -_- 

Ale ... Początkowo zwyczajnie malowane nim paznokcie, co do którego nie przywiązywałam wagi i nie wiązałam z tym większych nadziei, przyniosło nieoczekiwane efekty. Piękne i długie, mocne i nie łamiące się paznokietki. Jeszcze opiłowane na migdałki. Miód, cud i cukierki ;) Byłam wniebowzięta. A teraz strasznie żałuję, że nie mam żadnego dobrego zdjęcia z tamtego (pięknego) okresu. Bo teraz po tym pięknie zostało jedynie wspomnienie.



Oczywiście, przez moją własną głupotę i braki zaopatrzeniowe rodzimych drogerii, obecnie moje paznokcie to obraz nędzy i rozpaczy. Znowu ... 

W lipcowy, najupalniejszy weekend w tym roku, świadkowałam na ślubie mojej przyjaciółki. Po szaleństwach sobotniej nocy, obudziłam się z dziewięcioma ślicznymi pazurkami oraz jednym koszmarkiem. Najmniejszy z dziesiątki, równiutko przy opuszku został zdekapitowany. Pominę fakt, że zupełnie nie pamiętam "co i jak", ale efekt był taki: jeden za wszystkich - wszyscy za jednego. Wspominałam o moim poczuciu estetyki? Skoro jeden postanowił się złamać, to z wielkim bólem serca "zamordowałam" pozostałą dziewiątkę :( Jednak to nie koniec zbrodni.

Po długotrwałym malowaniu paznokci, na wszystkie kolory tęczy (btw. to prawda, że ciągłe malowanie paznokci dodatkowo je wzmacnia) postanowiłam dodatkowo spiłować "odrobinę" wierzchnią warstwę płytki. Szkoda tylko, że świeżusieńkim, ostrym jak nie wiem co, pilniczkiem. Dopiero teraz, po odrośnięciu nieco płytki, widzę jaką zbrodnię popełniłam.
W efekcie paznokcie po prawie dwóch miesiącach nadal nie są w stanie same się utrzymać w długości ledwo milimetrowej. Nie mogąc więc już znieść widoku moich biednych, skrzywdzonych pazurków, postanowiłam znowu o nie specjalnie zadbać. Na ratunek zwołałam 3 muszkieterów:




Eveline, Nail Therapy, Professional, 8w1 Total Action, Skoncentrowana odżywka do paznokci
O tej odżywce powiedziano wiele dobrego i jednocześnie złego. Jak dla mnie stosowana z rozwagą nie przynosi niepożądanych efektów, a wręcz przeciwnie. Używam jej raz, góra dwa razy w tygodniu jako bazę. Nie odważyłabym się stosować jej częściej z obecnym stanem paznokci. Jednak, są osoby dla których stosowanie tej odżywki wg zaleceń nie przysparza problemów. Ja, puki co, wolę nie testować tego na sobie. Może jak mi pazurki się nieco wzmocnią to spróbuję.

Lovely, Nail Care, Odżywka do paznokci z wapniem
Jak już wspominałam - moje zielone wybawienie. Zrewolucjonizował moją pielęgnacji paznokci. Na KWC nie ma za wielu recenzji i za wysokich ocen, jednak mam ogromne problemy ze znalezieniem go w drogeriach. Wszystkie inne kolory z serii tych odżywek są, a zielonego notorycznie brakuje, co wprowadzało mnie w stan depresji. Dlatego teraz, kiedy tylko uda mi trafić na niego na regale Lovely biorę każdą ilość (co rzadko się zdarza w większej niż dwie ilości -_- ).

Essie, Good To Go!
Tego przyjemniaczka nie muszę raczej nikomu przedstawiać. W sumie to dość późno się z nim zapoznałam i do tej pory nie mogę się nadziwić jak mogłam bez niego żyć. Do pielęgnacji i wzmocnienia samej płytki nie na wiele mi się przyda, ale scementuje swoich poprzedników i jednocześnie przyspieszy wysychanie ostatniej warstwy lakieru kolorowego w przyszłości (puki co chcę się ograniczyć do bezbarwnych koleżków ;)

 Startuję więc z takim ich stanem:

(wybaczcie za skórki - je też ostatnio zmaltretowałam -_- )

Na powyższym zdjęciu (środkowy palec) dokładnie widać zniszczony przeze mnie piłowaniem obszar płytki. To nie jest źle pomalowany paznokieć. Są one wszystkie równo pokryte (od skórek do końca paznokcia) jedną warstwą "8w1". Różnica w wysokości płytki jest widoczna więc gołym okiem :( Nie róbcie sobie takiej krzywdy.

Za jakiś czas zrobię update i pokażę postępy w regeneracji paznokci :)

Enojy !!

XOXO








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz